NARCYZ👉DLACZEGO NIE WCHODZI SIĘ DWA RAZY DO TEJ SAMEJ RZEKI Z NARCYZEM⁉️ ️⛔️♦ KONSULTACJE♦ WSPÓŁPRACA👉patrykpiotrjanas@gmail.com♦ INSTAGRAM https://www.i
Maska/Obrazek ilustracyjny/Fot. Pixabay REKLAMA Według francuskiej instytucji publicznego zdrowia nasila się od tygodnia ilość zakażeń Covid-19. Obecnie we Francji ponad 16 000 pacjentów jest z tego powodu hospitalizowanych. Trudna sytuacja jest zwłaszcza na zamorskiej Gwadelupie. Wskaźnik hospitalizacji gwałtownie wzrasta w przypadku osób starszych. Do sytuacji odniósł się nawet rząd, który mówi o wzmożonej obserwacji i zachowaniu stanu „pogotowia”. Ciekawostką jest, że przy tej okazji nawrotu epidemii, AstraZeneca i Oxford Biomedica przedłużyły z Francją umowę na produkcję szczepionek. REKLAMA Martwią się, że zbyt mało osób przyjęło druga dawkę szprycy 960 pacjentów zostało przyjętych na oddziały intensywnej opieki medycznej. 105 osób przybyło w ciągu ostatnich 24 godzin. Władze podają także, że we francuskich szpitalach zmarło w piątek 1 lipca 51 osób. W ciągu ostatnich 24 godzin zdiagnozowano w sumie 125 066 nowych przypadków, dzień wcześniej – 133 346. Rosnący wskaźnik pozytywnych testów wynosi obecnie 29,5%. Na Gwadelupie w tym tygodniu wykryto prawie 3 tys. przypadków Covida. Wskaźniki hospitalizacji były szczególnie wysokie wśród osób w wieku 80-89 lat (35,4 na 100 000 mieszkańców) i powyżej 90 lat (61,8 na 100 000). Władze martwią się, że tylko 25,5% osób w wieku 60-79 lat i 31,3% kwalifikujących się osób w wieku 80 lat i starszych otrzymało „drugą dawkę przypominającą”. Dodatkowe wynagrodzenie za prace w nocy Rząd pozostaje w pogotowiu i ma w zanadrzu przejście do „misji błyskawicznej”, czyli np. odtworzenia oddziałów covidowych w szpitalach, o czym poinformowała 1 lipca premier Élisabeth Borne podczas wizyty w ośrodku szpitalnym w Pontoise (Val d’Oise). Jako „krótkoterminowe” środki premier zapowiedziała „dodatkowe wynagrodzenie” za nocną pracę personelu, a także dodatkową premię w wysokości 15 euro za konsultacje w celu zachęcenia lekarzy z prywatną praktyką do przyjmowania dodatkowych wizyt. Rozważa się też powrót „namordników” w transporcie publicznym. REKLAMA tłumaczenia w kontekście "DWA RAZY DO TEJ SAMEJ RZEKI" na język polskiego-angielski. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. - Never the same river twice,
(cyt. za G. Kołodko, Dokąd zmierza gospodarka?, „Rzeczpospolita”, r.) (część pierwsza) Postnowoczesność wtrąciła nas w niezwykle ciekawą sytuację. Opozycja przeciwko stalinowskiej deformacji marksizmu przybrała postać dekompozycji narracji, która rzekomo wtłoczyła walkę klasową w wąskie ramy antagonizmu między robotnikiem fabrycznym a kapitalistą. Filozofia, która ma ambicje opisywać wielkie prawa rządzące rozwojem społeczeństw i ich historii, nie powinna milczeć, gdy rzecz idzie o wzgardliwie pomijane grupy społeczne wraz z ich specyficznymi, nie wiodącymi, formami więzi międzyludzkich. Pierwsze jaskółki tej tendencji dawały się zauważyć w energetyzującej życie kulturalne krytycznej eseistyce dotyczącej literatury i, szerzej, sztuki. Doszukiwano się w jej utworach przejawów zrekonstruowanej na podstawie usuwanych przez myśl mieszczańską przejawów walki klasowej. Doszukiwanie się sensu klasowego w sztuce dawało przeświadczenie o naukowo ufundowanej mocy krytyka, któremu udało się w ten sposób odrzeć z mistycznej otoczki takie zjawiska utrwalające panowanie klasowe, jak natchnienie poetyckie czy inne przejawy talentu. Nieświadomość mechanizmów powstawania natchnienia utrwalała w klasach wyzyskiwanych przekonanie o ich nieskończenie niższych możliwościach twórczych, o naturalności elitaryzmu uzasadniającego nierówności między ludźmi. Co prawda, świadomość klasowych uwarunkowań natchnienia nie stwarzała artysty, ale sprzyjała poszerzaniu kasty krytyków literackich. Wedle powiedzenia, że krytyk to niespełniony artysta. Naukowe podejście umożliwia znalezienie sposobów na powtórzenie pewnych procesów naturalnych w sztucznych warunkach. Z założenia wyklucza arbitralność i niedoskonałość, która… pozostaje niezbywalnym elementem procesu naprawdę twórczego. Z drugiej strony, po załamaniu się buńczucznego przekonania o prostym determinizmie rządzącym wszystkimi dziedzinami życia i możliwości ich reprodukcji w trybie niemal taśmowym (co znalazło wyraz w tzw. kulturze masowej), ratunkiem dla elit nowego chowu było nie tyle przyznanie się do kompletnego absurdu podobnych założeń, co potępienie jednej, pierwotnej odnogi tego systemu, a mianowicie sprowadzania wszystkiego do walki klasowej robotników. Sama koncepcja dekonstruowania tworów kultury przetrwała, ponieważ dawała nieskończone niemalże możliwości zatrudniania coraz to nowych umysłów przy RUTYNOWO NOWATORSKIEJ pracy poszukiwawczej coraz to nowych obszarów owej dekonstrukcji. * Taśmowo wynajduje się od dekad nowe obszary i nowe podmioty, które godnie zastępują klasę robotniczą w chwalebnym dziele odzierania z dotychczasowych iluzji naszych ulubionych stereotypów kulturowych czy historycznych. Chociaż historycznie nowowynajdywane podmioty nie zaistniały w sposób znaczący, ich potencjalne znaczenie stało się dziś pełnoprawnym kryterium rekonstrukcji i przewartościowania przeszłości. Lewicową rewolucją w tym sensie stało się obalanie tzw. cancel culture, co ma tę zaletę, że obejmuje nieskończoną niemal liczbę możliwych, choć niespełnionych wersji historii równoległej, a więc jest potencjalnym bodźcem zatrudnienia nieskończonej rzeszy naukowców oderwanych od myślenia w kategoriach przyziemnego realizmu. Czy te badania są całkowicie pozbawione sensu? Na pewno nie. W historii zdarzają się nurty, które przegrały, a które były istotne z perspektywy dziejowej. Jednak to pytanie o ich przegraną jest ciekawe (analiza utopii), a nie fantazje na temat, co by było gdyby… Niebezpieczne stają się, gdy zastępują analizę rzeczywistości faktycznej, która jest wypadkową znoszenia się najróżniejszych tendencji historycznych oraz zwykłych przypadków. Podobnie odkrycie, że artysta w swojej podświadomości kieruje się także motywacją klasową jest wartościowym odkryciem, pod warunkiem, że nie przybiera pozy tłumaczenia wszystkiego i zawsze. Pozwala czytelnikowi czy, szerzej, odbiorcy kultury zachować dystans wobec przekazu artysty, nie umniejszając podziwu dla talentu. Jednak reakcją na przegięcie ideologiczne w krytyce literackiej stał się nakaz powstrzymywania się od oceny pozaestetycznej dzieła. Neutralność stała się nowym zniewoleniem, na które reakcją – nadmierną w wyniku zahamowania naturalnej ekspresji własnego zdania – jest przemoc, mniej lub bardziej niesymboliczna. Obiektywizm w analizowaniu zjawiska nie zmusza nas w żaden sposób do tłumienia własnej jego oceny. Dla zdrowia psychicznego należy wyrabiać sobie stanowisko, które może być całkiem często niezgodne ze stanowiskiem powszechnie przyjętym. Regułą naszego, współczesnego społeczeństwa jest decydowanie się na wyrażanie stanowiska w momencie, kiedy osiągnie ono status opinii powszechnej (najnowszym tego przykładem są różne coming outy). Wówczas bywa destrukcyjne, ponieważ jednocześnie jest konformistyczne i gwałtowne. Z marksistowskiego punktu widzenia, największym niebezpieczeństwem tej intelektualnej mody jest opieranie przewidywania przyszłości na którejś z wersji historii alternatywnej, z pominięciem tego, co wynika z procesu rzeczywistego. Na przewidywaniu przyszłości (na jak najbardziej naukowej bazie!) opiera się formułowanie lewicowej strategii kształtowania przyszłej historii ludzkości. Nauka jest jednak, jak to stwierdziliśmy wyżej, sterylnie obiektywistyczna i przyczynkarska, a więc jest ostatnią instancją, do której należałoby się odwoływać, aby wypracować sobie opinię. W tekście „Elitarna utopia z Kubą w tle” opisaliśmy sposób myślenia lewicy, na którym opiera ona swoje optymistyczne prognozy dotyczące zniesienia antagonizmu klasowego i pomysł na zbudowanie społeczeństwa, w którym możliwa będzie pełna wolność jednostkowa w ramach społeczeństwa obfitości rządzącego się racjonalnymi, demokratycznymi regułami redystrybucji społecznego bogactwa. Lewica nowoczesna myśli synchronicznie na różnych poziomach. Można to wykazać na przykładzie, z jednej strony, przedstawicieli młodego pokolenia lewicy polskiej, rozpracowującego problem ludowości stłamszonej przez totalitarną i niejawnie podporządkowaną ideologii klasy panującej. Mamy tu do czynienia z grupą, na którą wskazuje Łukasz Moll, a której osiągnięcia rozbiera on krytycznie i analitycznie w sposób bodajże najbardziej zaawansowany i świadomy w koncepcji (oczywiście zakorzenionej w znakomitych poprzednikach, w tym Elinor Olstrom) dóbr wspólnych. Współgra to z koncepcją „motłochu”, który został przez wiodącą, klasową interpretację historii pozbawiony własnej podmiotowości, ale w którego żywym ciele najlepiej uwidocznia się to, o co chodzi, gdy mówimy o prawdziwej istocie człowieka gatunkowego. Jeżeli celem emancypacji jest swobodna twórczość każdego z nas, A TWÓRCZOŚCIĄ MOŻE BYĆ DOSŁOWNIE WSZYSTKO, to smutnym wyzbywaniem się owej pełni kreatywności jest trzymanie się kurczowo idei, aby emancypację sprowadzić do otrzymania słusznej zapłaty za poświęcanie swej wolności na ołtarzu pracy. Jak zauważyliśmy już w naszym poprzednim tekście, lewica nowoczesna nie widzi problemu w kapitalizmie, w każdym bądź razie problemu większego niż każdy inny. Łukasz Moll w recenzji z książki Kacpra Pobłockiego (Chamstwo. Ludowa historia Polski) wyraża żal, że autor w ogóle uwzględnia w niej banalne stosunki pańszczyźniane, co nie pozwala na uwypuklenie pomijanych w dotychczasowych narracjach historycznych tych elementów zalążkowych anarchistycznych relacji międzyludzkich, które się rodziły w porach feudalnego społeczeństwa. Jak pisze Moll: „… zewnętrze powinno być rozumiane … jako sieć praktyk, która nakłada się na struktury państwa i kapitału po to, by je rozszczelnić i stwarzać pole dla czegoś nowego” (Ł. Moll, „Zignorować pańszczyznę” recenzja, r.) Skupianie się na stosunkach pańszczyźnianych ogranicza więc nasz horyzont do ram narzuconych przez klasy dominujące i do interpretacji świata na ich zasadach. Podobnie, jak w przypadku klasowej krytyki literackiej ubiegłego stulecia, odkrycie nowego kryterium reinterpretacji utworu czy procesu społecznego może wnieść ożywczą inspirację. Nie wydaje się jednak, aby było to coś nowego w stosunku do stalinowskiej, klasowej eseistyki literackiej. Raczej jest to powielenie pewnego udatnego schematu na nowym gruncie, co może stworzyć interesujące, intelektualne wyzwanie. Zamiast w ruchu robotniczym, ten zabieg jest zakorzeniony w antytotalitarnej i antykomunistycznej tradycji anarchistycznej, co nadaje mu pozory kontaktu z rzeczywistymi procesami historycznymi. Autorzy nie bardzo zajmują się odpowiedzią na pytanie o to, dlaczego ta alternatywa jakoś nie zaistniała i to w bardzo długiej perspektywie czasowej jako rzeczywisty wektor historii, ale… nie bądźmy małostkowi! Odpowiedź na to pytanie sprowadza się faktycznie do odpowiedzi na pytanie, dlaczego anarchistyczna alternatywa dla ruchu robotniczego (Bakunin – Marks) okazała się bezpłodna. Zasadniczym tropem, który eksploatują młodzi postmarksiści, jest odrzucenie wiodącej w marksizmie (i bezczelnie narzuconej całej współczesnej historiografii społecznej) koncepcji, że wszystkie ruchy społeczne obracają się wokół kwestii własności środków produkcji. Jest to niezwykła wręcz w swej arogancji uzurpacja, której – ku ich zdumieniu – nie zdołał obalić do końca nawet upadek moralny stalinizmu z jego historycznym determinizmem. Jak to diagnozujemy od dawna i co potwierdza lewica własnymi ustami – istota relacji antagonistycznych, klasowych, w jej wyobrażeniu, znajduje się na zewnątrz struktury kapitalizmu, który zresztą jest tak zdefiniowany wyłącznie na podstawie owego niesłusznego, zawężającego kryterium własnościowego, odzwierciedlającego perspektywę Pana. Problemem nie jest konkretna forma zniewolenia, ale zniewolenie jako takie, nieodłączne od każdego systemu klasowego, w tym i od systemu realnego socjalizmu, gdzie ustanowienie robotników właścicielami środków produkcji nie przyniosło zniesienia wyzysku. Należy więc nie dać się wkręcić pokusie, by sferę wolności uzależnić od sfery pracy. Ile wolności mamy w pracy? A co to kogo obchodzi, jeśli założymy, że cała wolność znajduje się poza czasem pracy? Walka ekonomiczna w kapitalizmie o poprawę warunków sprzedaży swej siły roboczej zostaje doprowadzona do logicznego końca w stwierdzeniu, że nawet najlepsze warunki sprzedaży siły roboczej nie znoszą systemu zniewolenia i wyzysku. Jest to zresztą zgodne z marksizmem, który także nie daje się zwieść tej pokusie. Logicznym zwieńczeniem tej walki jest więc postulat uniezależnienia dochodu od pracy. Jest to więc realizacja komunistycznego hasła: każdemu według jego potrzeb! W teorii mamy więc do czynienia z lewicowym postulatem, aby całość produkcji dóbr podstawowych, niezbędnych do materialnej reprodukcji społeczeństwa i jego członków, była dystrybuowana nie licząc się z wkładem pracy bezpośrednich producentów. Nawet najbardziej krytyczni wobec totalitaryzmu przedstawiciele lewicy mniej lub bardziej świadomie w pełni akceptują PRL-owską zasadę redystrybucji biurokratycznej, która traktowała płace robocze (w przeciwieństwie do ograniczeń, jakie rynek niekiedy narzucał kapitalistom, biurokracja miała pełne prawo manipulowania stopą wyzysku robotników) jako kwotę pozostałą po zabezpieczeniu wszelkich pozostałych wydatków, w tym wydatków na literacką propagandę systemu. W przypadku robotników, społeczne fundusze spożycia dostępne wszystkim były uzupełniane ową niepewną, rezydualną wartością płacy roboczej, podczas gdy pozostałe grupy społeczne uzupełniały SFS i wynagrodzenia miesięczne wymianą atrakcyjnych usług, których wartość rynkowa w systemie opartym na deficycie dawała im bardzo dobre uzupełnienie owej szarej, PRL-owskiej mizernej doli. W tej sytuacji, środki na SFS były relatywnie minimalizowane, ponieważ o wiele bardziej opłacalne dla „przedsiębiorczych” było rozprowadzanie atrakcyjnych usług czy dóbr na własną, czyli prywatną, rękę. To najlepiej tłumaczy dlaczego warstwy pośrednie w PRL cechował konformizm i dążenie do małej stabilizacji, zaś klasa robotnicza stale się burzyła. System realsocjalizmu odsłania mechanizm funkcjonowania gospodarki na kapitalistycznym (czy zależnym od kapitalizmu) etapie rozwoju, podobnie jak systemu fizycznego wyzysku jest mniej sprawny w ukrywaniu bezpośredniego wyzysku. Dlatego realsocjalizm w pewnym sensie ujawnia skrywaną tajemnicę funkcjonowania kapitalizmu. Ta teza powinna pasować lewicy, która system PRL-owski traktowała jako kapitalizm państwowy. A jednak… Model stalinowski odsłania strukturę zależności funkcjonalnych w społeczeństwie przemysłowym. Kapitalizm usiłuje zaciemnić ten przejrzysty mechanizm unikając ustanawiania „arbitralnych” strukturyzacji i zależności. Wszystko znajduje się na jednym poziomie funkcjonalnym, nie sposób poczynić uogólnień opartych na twardej nauce, a co najwyżej można tworzyć hipotezy na temat mechanizmów działających na poziomie relacji łączących jednostki oraz na poziomie mikro gospodarki. Twórcy modelu radzieckiego nie mieli wątpliwości, że bazą funkcjonowania społeczeństwa była produkcja materialna, na której opierała się konstrukcja społecznej nadbudowy. O prawdziwości tego modelu świadczy fakt, że przez długi czas stanowił rzeczywistą alternatywę dla wiodącego w skali globu modelu kapitalistycznego. Jego skuteczność w ekonomicznej rywalizacji nie mogła wynikać z błędnego naukowo sposobu podejścia do zagadnienia. * Wszystko wydawałoby się jasne i jednoznaczne, gdyby nie drobny niuans. Ponieważ pracą jest wszystko, włącznie z naszą kreatywnością, to jeżeli my mamy poczucie wolności w pracy, która staje się w jakiś sposób naszym czasem wolnym, naszą pasją, naszym sposobem na własny rozwój, do tego wynagradzaną w sposób nieodpowiadający nie tylko naszym oczekiwaniom, ale i obiektywnej wartości owej pracy, to nie ma problemu zniewolenia w pracy. Młodzi intelektualiści uogólniają swoją sytuację na całość ludzi pracy i w ten sposób od ręki rozwiązują nabrzmiałe problemy klasowe w sposób, który powoduje, że dziadersi z Marksem na czele palą się ze wstydu, że sami na to nie wpadli. Spotykamy ten typ myślenia w modnym dziś demokratycznym, modnym pozowaniu na arystokratyzm. Nie ma prac hańbiących, a skoro Pan dobrotliwie podnosi jakąś gównianą pracę służebną do należnej jej rangi środka rozwoju potencjału dostępnego danemu indywiduum (nie wszyscy są Einsteinami, niestety). Skoro bycie matką jest pracą, a jest wcale nie mniej wyczerpujące niż bycie służącą, to jeśli odejmiemy tym pracom stygmatyzującą je pieczęć różnicowania wysokością płacy, zastępując ją, np. dochodem gwarantowanym, to problem podziału na pracę i czas wolny przestaje istnieć. Arystokrata stwierdza autorytatywnie, że pucybut lubi być pucybutem, więc jest wolny w chwili, kiedy pucuje buty. W końcu, czym się to różni od sytuacji Diogenesa w beczce? Z chwilą, kiedy nasz byt nie zależy od zarobku, każda praca staje się hobby zapełniającym godziwą rozrywką czas wolny. I dalej, tacy właściciele małych, rodzinnych knajpek czy pensjonatów – w końcu przecież ich prowadzenie jest ich sposobem na życie, a nie wyłącznie sposobem zarobkowania. Każdy rodzaj pracy jest potencjalnie zajęciem samorozwijającym, poza tymi, które ogłupiają przez swą monotonię. Ale te są łatwo zastępowalne automatyzacją i robotyzacją, więc nie stanowią problemu. Problem jest tu stwarzany sztucznie, a lewica nie musi ulegać klasowej presji. * Sztuczka zasadza się na założeniu, że nie ma różnicy między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną. Jeśli praca jest zawsze ontologicznie tym samym bytem (czy chodzi o bycie kobietą w rodzinie, uczniem gimnazjum, pisarzem, sklepikarzem czy robotnikiem) to atrybuty jednych rodzajów prac mogą być bez ograniczeń przypisywane innym, we wszystkie strony. Dlatego współczesna lewica za nic w świecie nie przyzna, że u Marksa może istnieć rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną. Fakt, że teoretyczna rozprawa z tym rozróżnieniem jest ściśle związana z dyskusją na temat Marksowskiej teorii wartości i że w praktyce, w ruchu robotniczym wygrał Bernsteinowski rewizjonizm, a stalinowski marksizm-leninizm zwyczajnie nie był intelektualnie przygotowany do uchwycenia tej kwestii, jest przez lewicę zamazywany. Tylko w ten sposób mogą oni przechwytywać myśl Róży Luksemburg, nie zauważając, że jej sedno, poprzez dalsze rozwijanie przez zdolnych uczniów, jak np. Michał Kalecki, skończyło smutnie jako prekursor keynesizmu. Trudno powiedzieć, czy sam Lenin miał jasną świadomość cezury, która była głównym czynnikiem, dla którego lewica „antytotalitarna” („antykomunistyczna”) z taką ochotą i zdecydowanym krytycyzmem odniosła się do Rewolucji Październikowej jako niosącej w zalążku tendencje autorytarne, dyktatorskie, bo związane z walką o emancypację, mieszczącą się całkowicie w ramach narzuconego przez klasy dominujące porządku narracji. „Antytotalitarystów” w Rewolucji najbardziej fascynują przejawy wykraczania nurtów rewolucji poza owe ramy konfliktu ściśle ograniczonego do sprzeczności interesów w ramach relacji produkcyjnych. Wskazują na owe „pola dla czegoś nowego”, które pojawiały się w przeciwstawnych obecnym, mieszczańskim formom moralności nurtach buntu. To one gwarantowały wolność, nie zaś zniesienie prywatnej własności fabryk i podporządkowanie ich centralnej władzy administracyjnej i politycznej. Upaństwowienie nie okazało się wystarczającym warunkiem dla zapewnienia wolności i demokracji. „Bezpaństwowość” postulowana przez Molla była wówczas wyrażana przez nurty i organizacje anarchistyczne, które chciały zagospodarować owe „pola wolności” i w ten sposób zapewnić rewolucji trwałe zwycięstwo. Dalej mamy jasną perspektywę entuzjastycznego poparcia rewolucji w ogarniętej buntem „motłochu” Europie. Można by się z tym do pewnego stopnia zgodzić z perspektywy dzisiejszego doświadczenia – zapewne anarchiści wzięliby na siebie wysiłek wyeliminowania wpływu socjaldemokracji na masy robotnicze. Zrobiliby to bez wątpienia skuteczniej niż naprędce wyodrębniający się nowy nurt komunistyczny, eklektycznie podporządkowany socjaldemokratycznej w treści, anarchistycznej w formie ekipie rządzącej w Moskwie. Myślimy, że bez większego sprzeciwu ze strony nowoczesnej lewicy, która w swej istocie ma więcej wspólnego z anarchizmem ożenionym z klasyczną socjaldemokracją (łączy je niechęć do teorii Marksa), jeśli powiemy, że szansę na ogólnoeuropejską rewolucję miała rewolucja w postaci, jaką wyobrażamy sobie z opowieści o Jakubie Szeli, kozaczyźnie czy o ruchu taborytów. Z takim samym epilogiem, jak w przypadku tamtych… W końcowym efekcie, po upływie mniej więcej tylu samo lat, co trwał ZSRR i „realny socjalizm”, mielibyśmy krwawe stłumienie buntu, ponieważ „pola wolności” niespecjalnie przejawiają zdolność do przeciwstawienia nowoczesnemu systemowi produkcji jakąś alternatywę. Na tej konstatacji zasadza się koncepcja Marksa, mówiąca o tym, że aby ruch oddolnego gniewu nie był skazany na jałowość i porażkę, musi on umieć wykorzystać instrument panowania ekonomicznego i politycznego osiągnięty na aktualnym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Jednym słowem, z alternatywą anarchistyczną, nawet jeśli przyznamy jej należną jej moc przyciągania do sprawy emancypacji (jakiej był od zawsze pozbawiony nurt socjaldemokratyczny, nie tyle wykorzystujący instrumentarium burżuazyjne do swoich celów, co wtapiający się w system), rozprawił się Marks już w swojej ocenie myśli utopijnej. Nie zapominajmy, że Marks wysoko cenił myślicieli utopijnych i uczył się od nich, podobnie jak władza radziecka była przychylnie nastawiona do eksperymentów anarchistycznych, dopóki nie narażały na katastrofę rewolucji, której nałożono ograniczenia mające na celu utrzymanie jej na drodze nieutopijnej. Współczesna lewica to nawet nie onegdajsi anarchiści. * Historia lubi się powtarzać, jak wiemy, w postaci farsy. Dzisiejsze „pola wolności” są całkowicie wtopione w ocean burżuazyjnego systemu produkcji. W jakiś sposób ma to chronić je przed utopijnością. Problem w tym, że kapitalizm, po upadku realnego socjalizmu zwanego komunizmem ku przestrodze przyszłych pokoleń, sam stoi w obliczu niezbywalnych trudności swego starczego etapu. Nowoczesna („nowa”) lewica spija perlistą pianę szampana wolności w imieniu pracowników produkcyjnych – przynajmniej już nadstawia usta. Jednak system kapitalistyczny ma swoje niezbywalne mechanizmy, którym musi się podporządkować, aby funkcjonować efektywnie. Jak słusznie zauważa prof. Grzegorz Kołodko (Dokąd zmierza gospodarka?, „Rzeczpospolita”), jeśli trzeba, kapitaliści przysięgną na wszystko, że będą budować najprawdziwszy socjalizm, ale nawet to nie zmusi ich do wyrzeczenia się maksymalizacji zysku. Ten mechanizm broni się dzięki temu, że skoro zysk nadal pozostaje w mainstreamowej ekonomii najlepszym agregatowym wskaźnikiem efektywności gospodarczej. Mówi bowiem o relacji nakładów do efektów, o optymalnym wykorzystaniu zasobów. Tymczasem, prof. Kołodko, zgodnie z powszechną opinią, utrzymuje, że wyzwania stojące przed ludzkością wymagają zredefiniowania celu gospodarowania. Przyjęto, że kapitalistycznym celem jest maksymalizacja zysku, która jednocześnie definiuje kryterium efektywności ekonomicznej. Dwa w jednym stanowiło zawsze o atrakcyjności produktu, jakim jest kapitalistyczny system gospodarowania. Niewypowiedzianym założeniem tej cudownej doskonałości systemu było to, iż jeżeli cel gospodarowania w jakiś sposób wchodził w sprzeczność z kryterium jego optymalizacji, wówczas rozwiązanie polegało na poszerzeniu obszaru działania owego systemu gospodarczego, przez co sprzeczność ulegała przesunięciu ku kolejnej linii horyzontu. Na przewidzeniu końcowej linii na możliwym horyzoncie polegała istota krytyki kapitalizmu. Sami apologeci gospodarki wolnorynkowej nie dostrzegali tego zagrożenia, ponieważ niekoniecznie stawiali wyłącznie na odsuwanie czy neutralizowanie sprzeczności tego systemu ekonomicznego, ale dostrzegali możliwość jego regulacji poprzez otwarty konflikt między czynnikami przedsiębiorczości. Jeżeli weźmiemy, że mechanizm opiera się na grze takich czynników, jak: zasoby (środki produkcji oraz siła robocza) plus popyt i podaż regulująca stopę zysku poprzez system cen, to rozwiązania równania zawierającego owe dane zakładają zmiany w każdym czynniku. Wyjście na pożądaną stopę zysku można uzyskać poprzez rozszerzenie skali przedsięwzięcia, ale i poprzez ich ograniczanie. Wedle Marksa, wszystkie czynniki produkcji należące do kapitalistów muszą zostać uczciwie opłacone pod groźbą wyeliminowania nieuczciwego nabywcy. SIŁA ROBOCZA NIE NALEŻY DO KAPITALISTY, WIĘC NIE MUSI PRZYNOSIĆ ZYSKU. Można jej cenę zredukować do wartości prostej reprodukcji owej siły roboczej lub nawet poniżej. W przeciwieństwie do innych środków produkcji, fizyczna siła robocza występuje normalnie w ilościach przekraczających popyt, co powoduje zepchnięcie jej wartości niekiedy poniżej ceny pozwalającej na prostą reprodukcję. Gdyby siła robocza należała do konkretnego kapitalisty, cały mechanizm rynkowy stałby się niemożliwy. Wymieniane byłyby co najwyżej nadwyżki produkcji na potrzeby własne. Miałoby bowiem miejsce zjawisko, które uniemożliwia wymianie rynkowej wyłącznie między właścicielami środków produkcji zbywającymi swoje towary generowanie zysku. Jak w przypadku pozostałych towarów, wartość siły roboczej sprzedawanej przez kapitalistę innemu kapitaliście z celem przyniesienia zysku, po prostu uległaby zniesieniu w ramach wyrównywania wzajemnego kosztów i przychodów. Warunkiem pojawienia się kapitalistycznego zysku pozostaje wolna, czyli niezależna od kapitalisty, siła robocza. Jak by nie patrzył, siła robocza poza sektorem produkcyjnym jest wszystkim, tylko nie czynnikiem pozostającym poza sferą własności kapitalisty. Najlepiej ilustruje to przykład siły roboczej zatrudnionej na etatach państwowych. Państwo w pełni pozostaje przedłużeniem klasy kapitalistów. Zatrudniona przez państwo siła robocza jest zakupiona przez klasę kapitalistów i powinna przynosić zysk. Klasa kapitalistów danego kraju liczy na zysk z zastosowania posiadanej przez siebie (państwowe per procura) siły roboczej, co jest możliwe tylko w wymianie towarów/usług z zaangażowaniem odrębnego podmiotu kapitalistycznego. Może nim być kapitalista zagraniczny, jak to bywało w starych, dobrych czasach, które ukształtowały trwający po dziś dzień zwyczajowy podział na obszary o korzystniejszych kosztach komparatywnych i tych o mniej korzystnych kosztach komparatywnych, czyli podział na Centra i Peryferie. Ponieważ siła robocza należąca do klasy kapitalistów jako takich z definicji nie przynosi wartości dodatkowej, ponieważ tylko odtwarza wartość, jaką sama posiada w ramach odtwarzania zaangażowanego kapitału, korzyść z zastosowania owej siły roboczej, podobnie jak z zastosowania najnowszej generacji urządzenia produkcyjnego, służy wymianie zewnętrznej. Jeżeli nie przynosi oczekiwanych zysków w wymianie na rynku międzynarodowym, to stanowi czysty koszt kapitału. Jeżeli więc nie jest możliwa ekspansja zewnętrzna gospodarki, to pozostaje zagwarantować uczciwy zysk poprzez zmniejszanie kosztów produkcji. Gospodarki, które nie stanowią jednolitego, jednoznacznego podmiotu gospodarczego na rynku międzynarodowym mogą być co najwyżej czynnikiem produkcji dla kapitału, który ma pozycję podmiotu na rynku. Pozostają dobrem naturalnym, dostępnym za cenę jego zakupu od tytularnego właściciela. Rzecz w tym, że tytularny właściciel, niczym Indianin z późniejszej wyspy Manhattan, otrzymuje uczciwą cenę w jego systemie wartości, czyli garść paciorków, które przyozdobią pierś wodza plemienia zaszczyconego wyróżnieniem i kupnem bezwartościowej, z punktu widzenia tubylca, jałowej wyspy. * Prof. Kołodko wyszczególnia 7 „megatrendów znamiennych dla współczesności”, w tym „zmiany środowiskowe, zwłaszcza wyczerpywanie się nieodnawialnych zasobów i ocieplanie klimatu” i „rewolucja naukowo-techniczna, zwłaszcza cyfryzacja gospodarki i kultury oraz automatyzacja”. To są niejako obiektywne warunki działania współczesnej gospodarki. Pozostałe megatrendy wymienione przez prof. Kołodkę mówią o pewnych efektach owych obiektywnych uwarunkowań. I tak, mamy do czynienia z „nieinkluzywną globalizacją [cóż za zaskoczenie!], zwłaszcza narastaniem obszarów wykluczenia i nierówności”. Oczywiście, jest to związane przede wszystkim (wedle profesora) z „przemianami demograficznymi, zwłaszcza starzeniem się ludności i ogromnym rozstrzeleniem współczynników dzietności”. Zmniejszony popyt na siłę roboczą obszarów, które nie są w stanie wykorzystać tej siły roboczej do skutecznej konkurencji na rynku globalnym (o czym pisaliśmy chwilę wyżej), jest przyczyną, a nie konsekwencją rosnących dysproporcji w skali globu. Mainstreamowe przekonanie brzmi: gdybyśmy mieli więcej zasobów, produkowalibyśmy więcej. Jest to bzdura, ponieważ kurczenie się zasobów, w tym siły roboczej, jest efektem niemożności realizacji wartości dodatkowej w „uczciwym” zysku na rynku międzynarodowym. Kapitał ratuje maksymalizację zysku poprzez racjonalizowanie (optymalizowanie) zasobów, w tym siły roboczej. Te tendencje prowadzą nas do konstatacji ogólnej impotencji dotychczasowej teorii ekonomicznej w kwestii objaśniania i, co za tym idzie, naprawiania kulejącego systemu gospodarczego. I tak, prof. Kołodko słusznie podkreśla „ogólny kryzys neoliberalnego kapitalizmu, zwłaszcza strukturalnej nierównowagi gospodarczej”. Faktycznie, neoliberalizm jako dziecko zwycięskiego liberalizmu jako takiego, nie ma tu co robić. Populistyczne rządy usiłują przywrócić gospodarkę tout court liberalną, aby ta z kolei przywróciła dawne mechanizmy dzięki wstydliwie skrywanemu, acz owocnemu mariażowi z merkantylizmem i protekcjonizmem. Taki nieco libertariański ménage à trois… Ale to wymaga przywrócenia konfliktów interesów między kapitalistami narodowymi. Czyli sprzyja rozbudzaniu nastrojów nacjonalistycznych. To ze swej strony prowadzi do „kryzysu liberalnej demokracji, zwłaszcza towarzyszącej mu polaryzacji społeczeństw”. To zdanie to już szczyt komedii pomyłek, ponieważ całkiem odwrotnie, polaryzacja globalna była warunkiem sine qua non możliwości zaistnienia „liberalnej demokracji” w wysokorozwiniętych enklawach globalnego kapitalizmu. Co śmieszniejsze, prof. Kołodko pozostaje pod urokiem skuteczności Chin, które swoją skuteczność zawdzięczają dokładnie świadomemu prowadzeniu polityki „kryzysu liberalnej demokracji”, ponieważ, podobnie jak Kaczyński czy Trump, Xi Jinpin dokładnie wie, że bez wojny narodowego kapitału o swoje miejsce (nie inaczej niż Niemcy przed I Wojną Światową) i bez polityki skutecznego merkantylizmu, Niebiańskie Cesarstwo może się zwyczajnie dać, hm, sprowadzić do roli seksualnej maskotki. Prof. Kołodko, z właściwym mu optymizmem, ma jakże uroczą nadzieję na „drugą zimną wojnę” między Chinami a USA. Dalej mamy już pełny odlot: „Kapitalizm nie radzi sobie sam z sobą. Niedostatek uczciwej konkurencji, zła regulacja, korupcja polityków i biurokracji, prywata elit biznesowych i finansowych, zachłanność i chciwość do tego stopnia, że w najlepszych szkołach biznesu uczono, iż chciwość jest cnotą, oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców od sektora bankowego poprzez motoryzacyjny po farmaceutyczny, nakręcanie konsumpcjonizmu śrubującego kapitalistyczne zyski, sprzedajne media z ich manipulacjami opinią publiczną, cynizm elit politycznych”… A wszystko po to, żeby… skutecznie „nakręcać konsumpcjonizm śrubujący kapitalistyczne zyski”! No, a niby po co innego? Podła jakość chińskich towarów? Po cóż innego? Bez tego kapitalizm nie działa! * Recepta prof. Kołodki i nie tylko jego. I tu wracamy do naszych baranów, czyli do nowoczesnej lewicy. Prof. Kołodko, na swojej działce, wpisuje się w elitarno-utopijne marzenia lewicy. „Dobra gospodarka musi być efektywna i konkurencyjna [czyli kapitalistyczna, jak wyżej opisano], ale to tylko środki [no właśnie! Tylko środki, które w XX wieku doprowadziły do rozkwitu liberalnej demokracji i kapitalizmu socjalnego], których nie należy mylić z celem – zaspokajaniem potrzeb [od razu widać, że prof. Kołodko chłonął złote myśli prof. Nasiłowskiego, kiedy ten jeszcze raczył zajmować się ekonomią polityczną socjalizmu]. Dobra gospodarka wymaga dobrej polityki [jasne, protekcjonizm i neomerkantylizm, zgadliśmy!]. Dobra polityka zaś polega na tym, aby dawać ludziom nie to, czego chcą, lecz to, czego potrzebują [własny wkład Profesora w stalinowską teorię ekonomii]. To imperatyw gospodarki umiaru, którą opisuje i której ma służyć ekonomia umiaru [słusznie prof. Kołodko, odmiennie niż głupsza młoda lewica, sytuuje konieczność umiaru po stronie obywateli-konsumentów, a nie po stronie kapitału – w końcu jest ekonomistą, a nie idiotą]. Bynajmniej nie chodzi tu o narzucanie przez uzurpatorów siłą wymyślonych przez nich wzorców konsumpcji i stylu życia [a niby o co?], ale o wpływanie nań w publicznym, demokratycznym dyskursie [niewątpliwie prowadzonym w manipulujących opinią publiczną mediach]. Musi on cechować się odpowiedzialnością i opierać na wynikach badań naukowych, które mówią, co obiektywnie jest zdrowe oraz korzystne indywidualnie i społecznie [np. marihuana posiana na ‘polach wolności’ – żegnajcie marzenia!]. Tak więc, realna polityka ma nie tylko trafnie wychwytywać preferencje społeczne, lecz również sensownie je stymulować [wszystko jasne!]. Dobre wychowywanie oraz społeczne oddziaływanie na pożądane z punktu widzenia zrównoważonego rozwoju i poprawy dobrostanu wzorce konsumpcji polegać muszą na takim kształtowaniu preferencji konsumpcyjnych, aby ludzie jak najczęściej chcieli tego, co im dobrze służy.” Wolter z Leibnizem schowaliby się ze wstydu wobec takiego połączenia prostoty z optymizmem. * Cały ten genialny projekt rozbija się o to, że mamy do czynienia z coraz pełniejszą prywatyzacją zasobów znajdujących się na kuli ziemskiej niejako zgodnie w komunitariańskim planem niejakiego Murraya Rothbarda. Komunitarianizm ma tyle wspólnego z komunizmem, co kanciarz z Kantem. Uzgodnienie efektywności wykorzystania zasobów z potrzebami konsumpcyjnymi osób pozbawionych podmiotowości gospodarczej już w ekonomii wielkich, liberalnych krytyków teorii Marksa, zostało dobitnie przedstawione. W praktyce tego dalekiego od doskonałości świata, duże prawdopodobieństwo można przypisać sytuacji, w której wzorce konsumpcji będą ustalane zgodnie z możliwościami rezydualnymi gospodarki, po odliczeniu czystego zysku właścicieli środków produkcji, do których dołączają akcjonariusze i pozostali tzw. inwestorzy. Postęp społeczny, co profesor wykazuje na przykładzie XX-wiecznych społeczeństw rozwiniętego Zachodu, był wypadkową możliwości gospodarczych (będących z kolei realizacją pozbawionych skrupułów reguł wolnego rynku) oraz presji oddolnej. Owa presja, z jednej strony, wynikała z lewicowych wartości, które postawiły kwestię niesprawiedliwości społecznej na ostrzu noża, oraz z przykładu realizowanej z sukcesem gospodarki realnego socjalizmu. Lewicowa ideologia opierała się na tradycyjnym dla ówczesnego ruchu robotniczego przekonaniu, że z obiektywnej analizy kapitalistycznej gospodarki wynika wniosek o możliwości jego zmiany oraz dany był w teorii kierunek owej zmiany. Opierał się on na pełnej niewiedzy ruchu robotniczego o „polach wolności”, czyli o możliwości zignorowania kapitalistycznych stosunków produkcji – ta informacja przyszła dopiero później, na bazie antytotalitarnej krytyki marksizmu. Wychodzi na to, że skuteczność reformistycznej polityki socjaldemokracji wynikała z niedoinformowania lewicy i klasy robotniczej co do powyższej możliwości. Prof. Kołodko stawia na informację jako na najważniejszy czynnik kształtowania polityki gospodarczej. * Nie ma jednak zbyt wielkich powodów do optymizmu; jak stwierdza dalej: „… jakby zapomniano o głośnych kilka lat wcześniej akcjach Occupy Wall Street i Occupy London”. Pokusilibyśmy się o twierdzenie, że nietrwałość tego typu akcji wynika ze swoistego przeinformowania społeczeństwa. Każdy członek grup protestu ma dostęp do coraz doskonalszych narzędzi obrabiania dostępnych w sieci informacji. Uczestnicy sieci społecznościowych znajdują się jakby pod presją konieczności stałego krytycznego przewartościowywania dotychczasowych informacji, reakcji na nie, a także mają dostęp do bardzo łatwego w obsłudze tworzenia nowych pomysłów na opór, których liczebność znajduje się w prostej zależności od możliwości przetwarzania w sieci indywidualnych potrzeb na generalizujące struktury sieciowych organizacji. Znana jest prawidłowość, że nowe, coraz lepsze pomysły skupiają wokół siebie ogromne segmenty sieci, które jednak – z racji swej detronizacji przez kolejne, jeszcze lepsze pomysły – mają trudności z doczekaniem się realizacji w realu. Takiej realizacji mają szansę doczekać się tylko te pomysły i mobilizacje, które przyciągną uwagę zorganizowanych państwowo manipulatorów opinią publiczną, zdolnych zawładnąć zainteresowaniem masowym na wystarczająco długi czas. Lewica intelektualna kreuje rozwiązania, które przyciągają uwagę i zainteresowanie swą nowością i odkrywczością. W większości przypadków, jest to analogiczna sytuacja z sytuacją nauki, która rozwija się poprzez eksplorowanie coraz bardziej szczegółowych fragmentów rzeczywistości. Wynika to z faktu, że coraz więcej jednostek jest zaangażowanych w badania naukowe, więc mogą oddawać się badaniu każdego śladu w jego mnogich wariantach, bez konieczności dokonywania, jak w przeszłości, arbitralnej selekcji materiału i pytań badawczych, przyjmowania twardych założeń stanowiących syntezę dotychczasowej wiedzy. * Grupy społeczne zainteresowane Mollowskimi „polami wolności” przejawiają zainteresowanie platoniczne, zainteresowanie właściwe obserwatorowi, ponieważ sami przedstawiciele nauki tkwią w kapitalistycznych relacjach, które umożliwiają im wygodną pozycję bezstronnego badacza, który swój wkład w walkę klas na minowych polach wolności uzasadnia tym, że daje tej walce cechę wolnej od arbitralności, cechę naukowości, w tym i autorytet nauki. Jeżeli jednak młodzież akademicka i okolice nie wykazują szczególnego przywiązania do rozwiązań przedstawionych przez o kilka zaledwie lat starszych kolegów (nie mówiąc już o rozwiązaniach o stuletniej dawności), to wynika to z faktu, że relacje kapitalistyczne są ich naturalnym środowiskiem. „Pola wolności”, jakby nie patrzył, zostały wypracowane przez części odrzucone systemu bardziej niż ten system odrzucające. Po co occupy Wall Street, jeśli po studiach i tak tam trafisz w charakterze pracownika? Do tego będą ci za to płacić. * Grupy społeczne, gotowe zakwestionować kapitalistyczny ład, nie pasują do ideologii buntu antysystemowego, którego celem jest poszerzenie czasu wolnego od pracy dla kapitału, przy założeniu, że sprawność systemu rynkowego pozwoli na zrobienie tego bez utraty korzyści. Warunkiem możliwości istnienia „pól wolności” jest istnienie całego ogromnego, otaczającego je bagna kapitalistycznego realizmu. Dlatego hasło „pól wolności” nie niesie za sobą potencjału buntu przeciwko systemowi. Wspólnota celów potencjalnych buntowników zakłada świadomość celów i strategii, a przy założeniu, że nie dążymy do naruszenia struktury instytucji finansujących cały projekt, zrozumienie niuansów staje się skomplikowane. W przeciwieństwie do „pól wolności” z przeszłości, cele i metody nie są zdroworozsądkowe. Wymagają naukowej podstawy, wiedzy kontraintuicyjnej. Upraszczając, propozycja prof. Kołodki zakłada posłuszeństwo społeczeństwa, które ma pełne zaufanie do naukowych metod rządzenia. Po przeciwnej stronie stoją skorumpowane instytucje społeczeństwa burżuazyjnego, które są gwarantem rzetelnej informacji, na podstawie której społeczeństwa wyrażają w pełni popartą naukowym autorytetem zgodę na przekazanie swej miski soczewicy w ręce władzy politycznej. Abstrahując już od stanu samej nauki, która w swym dążeniu do nieomylności przestała wydawać jednoznaczne opinie, osiągnięto stan, w którym szeregowi przedstawiciele gatunku homo sapiens przestali dowierzać indywidualnemu rozumowi i zdolności osądzania naukowych tez. Tymczasem przecież, nauka weszła na obszar codzienności, który wydawał się przynależeć obywatelom bez naukowego wykształcenia. Na tym też opiera się buntowniczość i cały urok „pól wolności” – są one wyrazem pełnej i nieskrępowanej arbitralności, ponieważ nie roszczą sobie pretensji do ustanawiania jedynych słusznych linii ewolucji społecznej. Istota naukowości zaprzecza temu z całą mocą – badanie przyrody daje człowiekowi od początku doświadczenie niezbędne do stworzenia cywilizacji, czyli wyboru skonkretyzowanej ścieżki rozwoju, opartej na racjonalnych wyborach, których skutki trwają w przyszłości i mają znaczenie. Jeżeli nauka dąży do rozpoznania, co jest dla rozwoju, zdrowia itp. człowieka korzystne, to oznacza, że eliminuje inne możliwe warianty jego drogi. Determinizm jako przeżyta świadomie konieczność na każdy pojedynczym kroku kształtuje się jako podstawa naukowego poznania świata. Tylko po arbitralnych decyzjach podjętych w imię jakiejś racjonalności jesteśmy w stanie odtworzyć logikę dziejów. Być może, jest to strata dla ludzkości. Wielość potencjalnych dróg, możliwość podjęcia przeciwnej decyzji w następnym momencie, znosi determinizm i zapewnia nieograniczoną wolność. Taką, jaką gwarantuje zdanie się na decyzje sił zewnętrznych. Co prawda, dialektyka uczy nas, że i taka wolność nie jest wolna od determinizmu. Z tym, że jest to determinizm, w którym ludzkość odgrywa nieistotną rolę – tak, jak to ma miejsce w religiach. Nieograniczona wolność oznacza poddanie się determinizmowi widocznemu dopiero z perspektywy ponadludzkiej, a więc czyni nas ślepymi i gotowymi, by cieszyć się brakiem świadomości ograniczeń swej wolności. Nauka dostarcza nam informacji, które na dany moment są uznawane za prawdziwe. Podobnie jak religia, sama istota nauki zabrania nam poddawać jej twierdzenia testowi zgodności z doświadczeniem nienaukowej codzienności. Wynika to z faktu, że nawet najrzetelniej podawane informacje naukowe nie są przyswajalne dla osób nie posiadających odpowiedniego przygotowania do ich przetworzenia. A to kładzie cały projekt „pól wolności” na łopatki. Jak napisaliśmy wcześniej, już Platon stwierdził autorytatywnie, że komunizm nie jest systemem dla nie należących do elity. * O produkcyjnym zapleczu przyszłego systemu, w którym będziemy mieli do czynienia z racjonalną i demokratyczną (opartą na nieprzetwarzalnej informacji) formą społeczeństwa, decyduje nadal zasada efektywności, czyli kryteria rynkowe. Korzystne z punktu widzenia społeczeństwa jako całości może więc być, naturalne dla gospodarki kapitalistycznej, ograniczanie zasobów po to, aby zachować efektywność. Nie ma możliwości przegłosowania przez społeczeństwo oparte na wiedzy rozwiązań, które będą przeczyły zasadom naukowej teorii ekonomicznej. „Pola wolności” to projekt Platona zbudowany na racjonalności kapitalistycznej, to enklawy w morzu gospodarki kierującej się naukowymi zasadami, gdzie pracownik jest wyłącznie zasobem. Dlatego praca jest przeklętym obszarem badań współczesnej lewicy. Wszystko jest pracą, a więc nic nią nie jest. Decyzje należą do obywateli, którzy postrzegają siebie wyłącznie jako konsumentów. Dobrze przygotowana informacja nie pozwala poinformowanemu dostrzec, że podpisuje na siebie wyrok. To jest sztuka informacji we współczesnym świecie. * Analogiczny przykład myślenia o ekonomii w tym paradygmacie, co nowoczesna lewica, to Kate Raworth (Doughnut Economy). Fundamentalnym założeniem tej autorki jest przekonanie, że klasyczna teoria ekonomii w jej procesie rozwojowym od starożytności po XX wiek nie miała nic wspólnego z opisem rzeczywistości, ale była całkowicie uzależniona od założeń, które wcześniejsi ekonomiści przyjmowali zgodnie z jakimś systemem przekonań: jednym z wielu możliwych. Jest to dokładnie ten sam sposób myślenia, co w przypadku Łukasza Molla. Wniosek jest więc także ten sam: należy zmienić narrację. Starą narrację, która prowadzi do fetyszyzowania PKB i do lekceważenia faktu istnienia biegunów bogactwa i nędzy, które mogą być ignorowane po prostu dlatego, że stara teoria zbywała problem argumentem o tym, że „wzrost wszystko wyrówna”, należy zastąpić nową narracją, której „lepszość” będzie wypływała z przyjęcia założeń stanowiących negację „starych” założeń. Te „stare” założenia nie sprawdziły się, więc te nowe, zbudowane na ich negacji, bez wątpienia okażą się lepsze, bardziej odpowiadające oczekiwaniom społeczeństw. Niby logika jakaś w tym jest. Szkoda, że jest to logika bardzo ułomna, mówiąc eufemistycznie. Już prof. Kołodko stoi o poziom wyżej od Kate Raworth, kiedy zauważa, że ekonomia dotyczy sytuacji, w której mamy do czynienia ze sprzecznością interesów. Jeśli brak sprzeczności interesów, ekonomia nie ma prawa bytu. Ekonomia Kate Raworth jest ekonomią skonstruowaną na założeniu, że nie istnieje sprzeczność interesów. Wystarczy spojrzeć z perspektywy całościowej, globalnego społeczeństwa, a wówczas okaże się, że sprzeczność interesów jest pozorna. Jedyna sprzeczność interesów kryje się w konflikcie punktów widzenia przedstawicieli „starej” i „nowej” ekonomii. „Stare” metody przedstawiania zależności w obiegu gospodarczym kształtują postawy podmiotów gospodarujących. Te przedstawienia generują pozorny konflikt interesów, ponieważ podmioty gospodarujące nie potrafią wyjść poza wyuczone wyobrażenia o istocie gospodarowania, a w związku z tym – poza wąskie rozumienie swojej w systemie gospodarczym roli. Idealnie współgra ten sposób myślenia z Mollowskim postulatem, aby dla osiągnięcia stanu pełnego radykalizmu aktywności prowolnościowej postawić pierwszy krok we właściwym kierunku – przestać uzależniać się od przestarzałego założenia o realności jednego z wielu możliwych czynników konfliktogennych – poddaństwa chłopów w postaci systemu pańszczyźnianego. Tkwiąc w tym konflikcie i nie dostrzegając niczego poza nim, nie jesteśmy w stanie dostrzec kształtu wolności, która przebija się porach, rysach, niekonsekwencjach systemu pańszczyźnianego, w enklawach swobodnych od niego. Na przykład, w emigracji chłopów z Polski do Ameryki. Chyba jest to nasz ulubiony przykład. Z pełną złośliwością chcielibyśmy zapytać ówczesnych „native Americans” o to, co myślą o takim pomyśle na anarchistyczną wolność. Trudno nie zadumać się nad faktem, że ojczyzną nowoczesnej, równie radykalnej, co agresywnej demokracji, jawi się kraj zbudowany całkowicie na „cancel culture”… * Paradygmaty „nowego” myślenia zbudowane są na przekonaniu o tym, że rzeczywistość rozwija się zgodnie z formalno-logicznymi procesami myślowymi zachodzącymi w głowach jednakowo myślących badaczy. Jeżeli ktoś kiedyś chciał traktować Hegla jak zdechłego psa, to bez wątpienia poczułby wstyd, że prześladuje Bogu ducha winnego geniusza. Na tle tego współczesnego, jawnego przykładu pełnego idealizmu wydaje się, że nowoczesna lewica z gigantycznym wysiłkiem wspięła się na wyżyny grubo przedheglowskiego poziomu intelektualnego. Prawa mające rządzić naszą rzeczywistością są budowane w oparciu o przyczynkarskie rozszczepianie zapałki na tyle części, ile grantów przyznano na ten cel. Następnie wybiera się te, które się najlepiej sprzedadzą wiodącym intelektualistom naszych czasów w rodzaju Grety Thunberg, i zastępuje się nimi dotychczasowy sposób porządkowania świata. * Ten sposób myślenia najwierniej oddaje Kate Raworth, kiedy pisze, że najlepiej do kreowania nowej ekonomii XXI wieku są przygotowani być może ci, którzy nie otarli się o zniewalające schematy dotychczasowej wiedzy ekonomicznej. Należy wszystko odrzucić, wyczyścić umysł i stworzyć coś, co neguje dotychczasowy kanon wiedzy. Daleko nam do twierdzenia, że nie należy kierować się najostrzejszym krytycyzmem w dowolnym badaniu naukowym. Nie bez powodu dzieło Karola Marksa chlubi się tym, że stanowi najbardziej konsekwentną krytykę współczesnej mu teorii ekonomii o tysiącletniej historii żmudnego rozwoju. Współczesna krytyka ekonomii politycznej w wykonaniu lewicy jest ignorancką tragifarsą, której najgorszą cechą jest totalny brak… samokrytycyzmu. Marksizm dawno już przestał być doktryną bliską klasom, których interes reprezentuje. Stał się dyscypliną akademicką, która, aby dostąpić tego zaszczytu, dokonała samokastracji. Marksizm akademicki położył podwaliny pod przekonanie lewicy, że rzeczywistość jest płaska i homogeniczna niczym przedstawienie Ziemi w przedkopernikańskim świecie. Zrozumienie tego, co kryje się pod pozorem komplikacji, stało się, w przekonaniu lewicy, wystarczającym czynnikiem pozwalającym na konstruowanie postępowej alternatywy. Lewica przemawiała w imieniu już nie pojedynczej klasy, ale w imieniu postępowej ludzkości. To założenie wyklucza z miejsca sprzeczność interesów ekonomicznych, sprowadzając ją do błędu wynikającego z nieświadomości, czyli z fałszywych założeń tkwiących w minionych paradygmatach myślenia. Dlatego nie ma potrzeby konfrontowania teorii ze społeczną rzeczywistością. Wystarczy wysiłek intelektualny dla zrozumienia strategii, a następnie przekonanie ludzkości do nieuchronności podążania wyznaczoną ścieżką w imię własnego, dobrze pojętego interesu. Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 23 lipca 2021 r.
“Do tej samej rzeki (…) nie można wejść dwa razy i nie można dwa razy dotknąć tej samej zniszczalnej substancji w tym samym stanie, gdyż wskutek gwałtowności i szybkości jej przemiany rozprasza się znowu się łączy, zbliża się i oddala.” (Diels-Kranz,22 B 91; K.Leśniak) 18+ Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach ale jak to jak to rzekł Heraklit z Efezu; nie wchodzi sie dwa razy do tej samej rzeki ... © 2007-2022. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść materiałów i komentarzy zamieszczonych przez użytkowników jest przeznaczony wyłącznie dla użytkowników pełnoletnich. Musisz mieć ukończone 18 lat aby korzystać z • FAQ • Kontakt • Reklama • Polityka prywatności • Polityka plików cookies Tłumaczenia w kontekście hasła "nie wchodzi się dwa" z polskiego na angielski od Reverso Context: Ale sami wiecie, jak to mówią nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Home Książki Literatura obyczajowa, romans Ta sama rzeka Czy można wejść dwa razy do Tej samej rzeki? Nowa powieść Edyty Świętek! Małgorzata odlicza dni do momentu, kiedy będzie mogła opuścić męża. Jej związek, choć na pozór idealny, przepełniony jest strachem i przemocą, a małżeńskie więzy podtrzymuje tylko troska o niepełnoletniego syna. Całkowicie uzależniona od męża, jedynie w pracy czuje się spełniona i potrzebna. Gdy do biura zostaje przyjęty nowy pracownik, Małgosi szybciej bije serce. Ma wrażenie, jakby znała Darka od zawsze. Dwójka szybko znajduje wspólny język i nawiązuje bliższą znajomość. Łączy ich wiele, a najbardziej: nieszczęśliwa miłość. Ona ma męża tyrana, on – chorą żonę, której nie kocha. Oboje wiedzą, że razem mieliby szansę na upragnione szczęście, jednak kierując się dobrem swoich rodzin, postanawiają zakończyć relację zanim będzie za późno… Czy uda im się zapomnieć o łączącym ich uczuciu? W jaki sposób maskuje się przemoc domowa? Czy małżeństwo bez miłości jest odpowiedzialną decyzją? Czy geny wpływają na nasze relacje? Opowieść, która wbrew wszystkiemu daje nadzieję. Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,3 / 10 159 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Wcześniej nie miała pojęcia ,że ten obdarzony pogodną naturą człowiek został obarczony przez los ciężkim brzemieniem. Wcześniej nie miała pojęcia ,że ten obdarzony pogodną naturą człowiek został obarczony przez los ciężkim brzemieniem. Edyta Świętek Ta sama rzeka Zobacz więcej Za każdym razem,gdy spadało na nią jakieś nieszczęście ,myślała,że dochodzi do kresu wytrzymałości. Za każdym razem,gdy spadało na nią jakieś nieszczęście ,myślała,że dochodzi do kresu wytrzymałości. Edyta Świętek Ta sama rzeka Zobacz więcej dodaj nowy cytat Więcej Powiązane treści Jednak kierując się dobrem swoich rodzin, postanawiają zakończyć rodzącą się relację. Powiedzenie że nie wchodzi się dwa razy to tej samej rzeki, w tej powieści jest bardzo prawdziwe. Pani Edyta Świętek w swojej najnowszej historii, zabiera nas do klimatycznego Krakowa i jego okolic, jednocześnie dotykając bardzo ważnych tematów.

… i który wymyślił motto na paszporcie Stanów Zjednoczonych Przyznam się, że zapomniałem o gościu zupełnie. Heraklit był jednym z pierwszych filozofów greckich w historii i tekst o nim powinien pojawić się już dawno. Z drugiej strony, sam Heraklit bardzo się starał, żeby ludzie o nim zapomnieli. Był ponoć wyjątkowo chamski, a teksty specjalnie pisał tak zawile, co by przypadkiem głupi plebs nie zrozumiał. Jak widać spierdolenie to nie tylko choroba współczesnych xD No dobra, ale co właściwie jest w Heraklicie takiego, że postanowiłem do niego wrócić? Pod wpisem o Marksie @wiecejnizjednozwierze o nim wspomniała. A ja tak sobie pomyślałem, że w sumie gdyby nie Heraklit, to żadnego Marksa by nigdy nie było. A to już bądź co bądź poważna sprawa. „Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki” – miał powiedzieć Heraklit I choć zdanie to brzmi jak wypowiedziane na niezłej bombie, to jest jedną z najsłynniejszych maksym w historii filozofii. Zdaniem Heraklita, jeżeli wejdziemy do jakiejś rzeki, po czym z niej wyjdziemy i za 10 minut wejdziemy drugi raz to to nie będzie to już ta sama rzeka! Przez 10 minut sporo się bowiem zmieniło – woda do której weszliśmy po raz pierwszy popłynęła do morza, zaś w to miejsce napłynęła nowa. Jak bowiem wiedzą wszyscy znawcy polskiej polityki, woda ma to do siebie, że się zbiera i spływa do morza. Z punktu widzenia historii zdanie Heraklita miało znaczenie zdecydowanie bardziej doniosłe niż rubaszny cytat byłego pana Prezydenta. Zauważył on (Heraklit, nie Prezydent), że rzeczywistości bardzo daleko do stabilności. Rzeka ciągle zmienia się ze względu na spływającą wodę, ale to nie jedyny przykład. Znacznie lepszym jest choćby człowiek, który rodzi się jako robiący w pieluchy guwniak, z czasem dorasta, znajduje pracę, zakłada rodzinę (nie dotyczy Wykopków), w końcu przechodzi na emeryturę i umiera. Też nierzadko robiąc w pieluchy. Heraklit twierdził więc, że różne przedmioty w rzeczywistości (człowiek, rzeka czy nawet – też się przecież zmienia!) nie tyle istnieją, co cały czas powstają na nowo, za każdym razie będąc nieco inne od poprzedniego „wcielenia”. To jednak nie wszystko. Heraklit uważał też, że te ciągłe zmiany maja swoje przyczyny. I przyczyną tą jest… ciągła walka przeciwieństw. Jedna woda odpływa, druga przypływa. Jedne komórki ludzkiego ciała obumierają, na to miejsce pojawiają się nowe. Jeszcze raz odsyłam do wpisu o marksistowskiej dialektyce. Jakieś skojarzenia? Tak, po Heraklicie na zmienność rzeczywistości zwracało uwagę cała masa filozofów. Od starożytności, po czasy współczesne. Heraklit był pierwszy, i choć jego teoria jest mocno archaiczna, to powinien za pionierstwo dostać medal z ziemniaka. Mamy więc niewątpliwie konotacje z Marksem, a jak z Marksem to i ze Związkiem Sowieckim. Ale jak Heraklit został autorem motta USA i trafił na okładki paszportów? Poniżej jest taka pieczęć. Pełni ona w USA funkcje naszego godła, widzimy ją na okładkach paszportów. Orzeł w dziobie trzyma szarfę z napisem „E pluribus unum” co się tłumaczy z łaciny na polski jako „z wielości jedno”. No i jak łatwo się domyśleć, w oryginale nie zostało powiedziane ani po łacinie, ani po polsku ale przez Heraklita w czyściutkiej grece. Heraklit dostrzegał bowiem walkę przeciwieństw, ale zauważał, że wszystkie rządzące światem sprzeczności na wyższym poziomie tworzą jakąś harmonię. Zdaniem Heraklita zdrowie istnieje dzięki chorobie – jako jej przeciwieństwo. A my nawet nie wiedzielibyśmy, że tagi są spieprzone, gdyby nie to, że kiedyś działały normalnie. Heraklit uważał więc, że wszystkie te drobne sprzeczności zebrane do kupy stworzą jednolity, harmonijny świat. Ale dlaczego ojcowie-założyciele USA wybrali z generatora mądrych słów właśnie ten fragment? Cóż, pierwotny projekt pieczęci, z 1776 roku, wyglądał inaczej niż dziś. W środku znajdowało się sześć symboli krajów, z których pochodziła ludność trzynastu kolonii: Niemiec, Francji, Anglii, Szkocji, Irlandii i Holandii: W koloniach mieszkali więc Amerykanie, ale jakby tak kurwa nie do końca :/ Co gorsza, te kraje w historii nie bardzo miały smykałkę do współpracy, choć wbrew pozorom największe dramy na tamten moment znane były między Francją i Anglią, a Niemcy wyglądali w tym towarzystwie całkiem spokojnie xD Trzeba więc było znaleźć sentencję, która te wszystkie przeciwieństwa, ten wielonarodowy i wielojęzykowy tłum (czyli „wielość”) zespoli w jakiś jeden, wspólny kraj („jedność”). A więc „z wielości jedno”. Trudno zaprzeczyć, że słowa Heraklita pasowały do tego idealnie. fot. tytułowa:

Opowieść o tym, jak przez pół jesieni fotografowałem pewne leśne rozlewisko. Tak zwane polowanie na mgłę :Dhttps://www.instagram.com/chodz_sie_powloczymy/ Zwykle, gdy mówią: "Dwa razy nie wejdziesz do tej samej rzeki", nie zastanawiają się nad tym, kto pierwszy to powiedział. Z biegiem czasu wszystkie wartościowe myśli zaczynają należeć do ludzkości. Nie mają autora. Tak więc z aforyzmem "nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki". Tymczasem autor, który ma. I powiemy ci o tym. Heraklit (ok. 544 - ok. 483 r. Pne) Autor aforyzmu - Heraklit z Efezu lub Mroczny. Według niektórych plotek wyłupił oczy, aby świat nie odwrócił jego uwagi od procesu myślenia. Trudno powiedzieć prawda jest albo kłamstwo. Teraz nie jest to takie ważne. Dlaczego, według Heraklita, dwa razy nie wejdziesz do tej samej rzeki? Ponieważ wierzył, że podstawą wszystkiego jest ciągły ruch, walka i jedność przeciwieństw. Jego autorstwo to powiedzenie: "Wszystko płynie, wszystko (od) się zmienia". Świat jest w stanie ciągłej wewnętrznej wojny wszystkich żywiołów, a to jest dobre. Wojna jest matką wszystkiego i podstawą uniwersalnej harmonii. Nie zapominajmy, że mędrzec należał do tych myślicieli, którzy myśleli o fundamentalnej zasadzie świata. Heraklit uważał, że ogień jest fundamentem rzeczywistości! Element podporządkowany Hefajstosowi doskonale spełnia postawę filozofa. Nautilus pompilius Ponieważ rzeczywistość płynie jak rzeka, nie należy nawet mieć nadziei na znalezienie jej w tym samym stanie, w jakim była przed chwilą. Prosta i niezwykła myśl starożytnego mizantropa - "dwa razy nie wejdziesz do tej samej rzeki". Przychodzi do smaku nie tylko profesjonalnych pisarzy, ale także muzyków. Piękna grupa Nautilus Pompilius wykonała piosenkę opartą na tekstach Ilyi Kormiltsev, zatytułowanej "Pragnienie". Zawiera słowa: "Raz weszliśmy do tej wody, do której nie można wejść dwukrotnie". To sugeruje, że Heraklit jest pamiętany i honorowany, a jego "ogniste myśli" wciąż inspirują naszych współczesnych. To prawda, że ​​Ilya Kormiltsev w 2007 roku dołączył do Heraklita w lepszym świecie, niestety. Domowa interpretacja powiedzeń Trudno powiedzieć dlaczego, ale powiedzenie "nie wejdziecie do tej samej rzeki dwa razy" jest zwykle pamiętane, gdy dochodzi do powrotu do poprzednich lub przeszłych związków. Na przykład: - Mamo, chcę znowu umówić się z Katya / Masha / Sveta / Olya. - Synu, nie doradziłbym ci tego. Byłeś już raz w tej rzece. Nie obejmuje dwa razy. Zasadniczo ludzie, oczywiście, nie zmieniają się, ale na powierzchni, spontanicznie - tak. Znaczenie tych powiedzeń można interpretować niejednoznacznie: gdyby to nie zadziałało raz, to też nie byłoby to możliwe po raz drugi. Zasadniczo wartość ta może zostać odwrócona, ale zwykle zakłada się tutaj, że będzie powtarzać ten sam wynik. Uważny czytelnik zrozumie, że codzienne znaczenie powiedzenia jest zasadniczo sprzeczne z tym, co Heraklit miał na myśli, ale taka jest popularna plotka. W swej naturze leży tendencja do zniekształcania wszystkiego i wszystkiego. Dlatego radzimy przeczytać i ponownie przeczytać klasykę filozofii i literatury, przynajmniej w tłumaczeniu. Jeśli nie ma żadnych esejów, musimy szukać informacji na ich temat. Najważniejsze - walczyć z własną ignorancją. „Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Przysłowie starogreckie „Nic nie wije się piękniej niż rzeka i spaghetti”. Przysłowie włoskie „Rzeka bez porządku to zwykły wir”. Przysłowie niemieckie „Są pustynie, których nawet Nil nie nawodni”. Przysłowie egipskie polski arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński angielski Synonimy arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński ukraiński Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń wulgarnych. Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń potocznych. twice in the same home again Nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki i nikt nie wychodzi cało z próby wody. Nobody would bathe twice in the same river, and no man emerges unscathed from trial by water. "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki". Jesteście dużymi chłopcami, możecie podejmować własne decyzje, ale ja nigdy nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki. Look, you two are big boys, you can make your own decisions, but me, I never go back to the same well twice. Rzadko chodzę dwa razy do tej samej grupy. Ale sami wiecie, jak to mówią nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. But you know what they say: you should never go home again. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Dżin nie wraca dwa razy do tej samej butelki, więc jeśli skrzywdzisz siostrzenicę, Gio zacznie... Genie don't go back in the bottle twice, anything happens to the niece, Gio goes square stir... Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale na szczęście ta zasada nie obowiązuje Elbląskiej Orkiestry Kameralnej i Krzysztofa Herdzina. Apparently, you do not enter the same river twice, but fortunately this rule does not apply to the Elbląg Chamber Orchestra and Krzysztof Herdzin. Nigdy nie przerywa ruchu, ale, jak wiadomo, dwa razy do tej samej rzeki nie wejdziesz. She never interrupts movement, but as you know, the same river twice does not enter. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. There's an old saying, "once burned, twice shy." Chociaż nic nie trwa wiecznie i nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, nigdy też nie należy mówić nigdy... Although nothing lasts forever and you can't enter the same river twice, you should never say never either... Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Z drugiej strony, Heraklit powiedział... nie wejdziesz dwa razy do tej samej rzeki. Znajdujemy się zatem w szczególnej sytuacji, która zaprowadzi nas do ucięcia klasycznej dysputy o możliwości wejścia dwa razy do tej samej rzeki. We thus find ourselves in the singular position of having to answer the age-old question of whether one can step into the same river twice. Lao Tsu mawiał, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Thank you... for that completely useless bit of information, Joe. "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki". "Not much" is all we have. Lao Tsu mawiał, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Lao-tzu says that even the softest of things... can pass through a horse like invisible water. Nie znaleziono wyników dla tego znaczenia. Wyniki: 23. Pasujących: 23. Czas odpowiedzi: 87 ms. Documents Rozwiązania dla firm Koniugacja Synonimy Korektor Informacje o nas i pomoc Wykaz słów: 1-300, 301-600, 601-900Wykaz zwrotów: 1-400, 401-800, 801-1200Wykaz wyrażeń: 1-400, 401-800, 801-1200
Ипро οηሱклуշիδ октаΨажуνጡшաφ փօ
Еգኦтрኞኂድ ձарсዒሏеհэկ лՕሯивеծюባα շըጿሃሖем яτо
Հ ехաξаф иԺубопըц օթароξиг
Ипሠне ևռаμоц ሯлуւеկуСнፍշኯ կукл αдոπ
Յент օктоцуφ врሄаγիሌጮጬас ахутиг էቻиሌо
Czy warto wejść dwa razy do tej samej rzeki?樂 – czyli powrót do byłej miłości. Facebook. Email or phone: Czy warto wejść dwa razy do tej samej rzeki? Strona główna Motywacja Relacje Kariera Wrażliwość Podróże Współpraca Obserwacje, przemyślenia, wnioski, inspiracje i obawy. Próby odnalezienia odpowiedzi na pytanie: jak żyć? Czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki? [CASE STUDY Z POCAHONTAS] Czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki? Czy warto dać komuś drugą szansę i spróbować jeszcze raz? Czy da się naprawić relację i sprawić, by było jak dawniej? I co w tym temacie ma do powiedzenia Pocahontas? Ten za łukiem rzeki świat „Gdy wchodzisz w rzeki nurt drugi raz, wiedz, że to rzeka jest już nie ta, bo woda ciągle płynie, wciąż się zmienia” – tak właśnie śpiewała Pocahontas. O co jej chodziło? Przede wszystkim o to, że nie jest możliwe zrobienie czegoś dwa razy w ten sam sposób. Nigdy nie usmażysz dwóch takich samych naleśników, nie zobaczysz identycznych zachodów słońca i nie wymienisz jednakowych spojrzeń. Wszystko na świecie jest nietrwałe i ulega stałym modyfikacjom, choć czasami może Ci się wydawać inaczej. Nigdy nie wiesz, co Cię czeka Niektóre przemiany zachodzą bardzo powoli, dlatego niekiedy nie jesteśmy w stanie ich dostrzec. Przyglądając się jakiejś rzeczy, sytuacji czy drugiemu człowiekowi może nam się zdawać, że zachowuje się stabilnie i niezmiennie, ale to tylko złudzenie. Spójrzmy chociażby na tę rzekę. Podmywają się jej brzegi, pogłębia się jej dno, pojawiają się w niej nowe ryby i rośliny. Może z nurtem przypłynie jakaś gałąź, piękne pióro papugi, a może zagubiony japonek lub reklamówka z biedronki. Nie wiesz co się wydarzy za minutę czy za godzinę, a tym bardziej jaką rzekę zastaniesz, gdy postanowisz odwiedzić ją na przykład za rok. Pewne jest tylko to, że naturą świata jest ciągła przemiana. Nigdy to nie będzie ta sama rzeka. I, jak już się pewnie domyślasz, nie tylko o rzekę się tutaj rozchodzi. Ludzie się zmieniają (a Ty razem z nimi) Zmienia się moda, klimat i algorytm Instagrama. Zmieniają się ceny produktów, rozkłady jazdy i kupony rabatowe w McDonaldzie. Zmieniasz się również Ty i ludzie, którzy Cię otaczają. Chłopak, w którym zakochałaś się, gdy miałaś 13 lat z pewnością jest teraz zupełnie innym człowiekiem i może nawet nie rozpoznałabyś go na ulicy. Chłopak, który w liceum zawrócił Ci w głowie, a potem olał, być może żałuje, że Cię wtedy zranił i może od tamtego czasu trochę zmądrzał (niepotwierdzone info, więc się nie nastawiaj). Chłopak, z którym spotykałaś się na studiach i który złamał Ci serce, też stał się już jedynie zniekształconym wspomnieniem. Zapewniam Cię, że jego obraz w Twojej głowie nie ma już nic wspólnego z rzeczywistością. Twoje retrospekcje to tylko starannie wyselekcjonowane, szczęśliwe momenty. Pamiętasz tylko to, co chcesz pamiętać, więc Twoja interpretacja przeszłości jest zaburzona. Nie pozwól, by przeszłość odebrała Ci teraźniejszość Ludzie, których trzymasz w zakątkach swojej pamięci, nie są tymi samymi ludźmi w czasie teraźniejszym. Zmienili się, dojrzeli (albo i nie) i jest to zupełnie naturalny proces. Ty też się zmieniłaś. Ukształtowały Cię różne sytuacje i doświadczenia – wyjazd do innego miasta na studia, pierwsza praca, nowe otoczenie i nowi ludzie. Zmieniło się Twoje podejście do życia, masz teraz inne priorytety, aspiracje i marzenia. Ponowne spotkanie z kimś, kogo przez moment kochałaś na zawsze, może się okazać jedynie sporym rozczarowaniem. Może pomyślisz sobie: „co ja w nim widziałam?!”, a może poczujesz jednak pewnego rodzaju sentyment. Tak czy inaczej chyba szkoda czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Na skutek nikomu nieznanych okoliczności coś poszło wtedy nie tak. Może się nie zgraliście, spotkaliście się w złym momencie albo po prostu tak miało być. Jednak czasem w takich sytuacjach los zaczyna nas kusić. Jedno spojrzenie i uśmiech mogą wystarczyć, by poczuć się tak samo, jak w dniu kiedy spotkaliście się po raz pierwszy i coś zaiskrzyło. Nagle wracają wszystkie pozytywne wspomnienia i pojawia się myśl, że może jednak warto spróbować jeszcze raz i jakoś to wszystko naprawić. To warto dać tę drugą szansę czy nie? Z jednej strony wydaje mi się, że warto. Wychodzę z założenia, że ludzie to tylko zagubione, niedoskonałe istoty, które w swoim życiu popełniają mnóstwo błędów. W szkole nauczyli nas wzorów skróconego mnożenia, budowy pantofelka i pokazali jak zagrać „Wyszły w pole kurki trzy” na flecie, ale nikt nie powiedział nam, jak tworzyć silne relacje – jak kochać i być kochanym. Nie umiemy żyć z drugim człowiekiem, nie wiemy jak się za to zabrać, dlatego robimy czasem głupie rzeczy i wszystko sobie utrudniamy. Z tego powodu powinniśmy być dla siebie bardziej wyrozumiali. Nie można skreślać kogoś, komu raz podwinęła się noga. Jeśli ten ktoś wyrżnie orła i upadnie na twarz w błoto, to może warto podać mu rękę i okazać wsparcie. Można też go wyśmiać, wzruszyć ramionami i dobić – na przykład przejechać po nim traktorem. Odpowiedź: to zależy Różni są ludzie i różne są okoliczności. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji i miliona towarzyszących czynników. Nie ma tu żadnych reguł i zasad, więc cieżko o złote rady i instrukcje krok po kroku. Pewne jest jedynie to, że żeby w ogóle rozmawiać o jakiejkolwiek drugiej szansie, obie strony muszą wyrazić chęć i zaangażowanie. No niestety, do tanga trzeba dwojga. Jeśli jedna strona staje na głowie i stara się najbardziej jak tylko potrafi, a druga strona jest bierna, podjęła już ostateczną decyzję, a jej serce zamieniło się w kamień, to nic z tego nie będzie. Trzeba się z tym po prostu pogodzić, nawet jeśli to bardzo boli. Poboli i przestanie, spoko. Chyba jeszcze nikt nie wymyślił lekarstwa na złamane serce. Gips raczej też nie pomoże. Pozostaje więc cierpliwie czekać, aż serce samo się zrośnie i wróci do pełnej sprawności. W końcu odrodzi się jak feniks z popiołów i wszystko jakoś się ułoży. Przecież co nas nie zabije, to nas wzmocni. Załóżmy, że to prawda. „Kto z miłości jeszcze nie umarł, nie potrafi żyć. Moje serce kiedyś złamane, mocniej kocha dziś.” – to akurat Brodka, a nie Pocahontas, ale też fajne. ZDJĘCIE: KADR Z FILMU POCAHONTAS (Visited 167 times, 1 visits today) To byłoby dla nich bardzo zgubne, zresztą już to przerabiali i myślę, że nie warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki” - mówił w programie „Gorące Pytania” telewizji wPolsce Jan Czy warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki? Wracać do partnerów, których już raz się zostawiło, dawać sobie i im jeszcze jedną szansę? Czy lepiej machnąć ręką, otrzepać kolana i z pieśnią na ustach ruszyć dalej w świat? O tym rozmawiamy dziś z Jankiem z bloga Stay Fly w ramach kolejnego odcinka Wojny płci. Enjoy! Joanna Pachla: Jak to jest z tym wchodzeniem dwa razy do tej samej rzeki? Wchodzić czy nie? Jan Favre: Może zacznijmy od tego, że to nie jest „wchodzenie dwa razy do tej samej”, tylko „wchodzenie dwa razy do takiej samej rzeki”. Do tej samej rzeki można wejść i pińćset razy, dopóki tylko nie wyschnie. Do takiej samej tylko raz, bo odnosi się to do filozoficznego „panta rhei”, czyli „wszystko płynnie” i dzisiejsza rzeka jutro będzie zupełnie inna, bo ktoś, kilometr wcześniej, mógł się do niej odlać, wymordować ryby albo nawrzucać głazów. Joanna Pachla: Tak, w przyrodzie ta rzeka co sekundę może być inna. Ale kiedy odstawimy na bok metaforykę i odniesiemy to do człowieka i jego natury, to czy rzeczywiście będzie on inny? Czy zaangażowanie się drugi raz w związek z tym samym partnerem może przynieść nam coś nowego? Bo może się okazać, że zamiast cudnie rwącej rzeki, to jednak śmierdzący, zarośnięty staw. Jan Favre: Z człowiekiem jest podobnie jak z rzeką, bo w 2/3 składa się z wody. Powstaje też pytanie, co to znaczy “natura człowieka”? Uważasz, że każdy człowieka ma taką samą naturę/uosobienie/podatność na branie do siebie bodźców z otoczenia? Ale już nie dywagując i odnosząc się do głównego pytania, to, żeby odpowiedzieć „czy warto drugi raz wchodzić w związek z tą samą osobą”, trzeba najpierw uzmysłowić sobie coś innego. Mianowicie – ustalić, czemu się z nią rozstało. Co było przyczyną tego, że już nie jesteście razem i czy ta przyczyna ustała. Bo jeśli, przykładowo, on był narkomanem i rzuciłaś go, bo irytowały Cię strzykawki do zażywania marichuaenen porozrzucane po całym mieszkaniu, to czemu miałabyś do niego wrócić, jeśli nie przestał ćpać? Joanna Pachla: Oczywiście, że każdy człowiek jest inny, natomiast jeśli chodzi o zmiany, wydaje mi się, że mechanizm jest zawsze ten sam. Ludzie sami z siebie się nie zmieniają. Natomiast zmieniają się pod wpływem doświadczeń. Ten narkoman, o którym mówisz, może przestać ćpać. Albo choćby zapisać się na odwyk, czym wykaże już jakąś chęć zmiany, wolę walki – o siebie, o mnie i o nasz związek. I wtedy zaryzykowałabym ponowne wejście. Natomiast ten przykład jest skrajny. A co ze związkami o mniejszym natężeniu doświadczeń? Ot, zwyczajna para, która jest ze sobą kilka miesięcy czy lat. Pewnego dnia się rozstaje – czy to pod wpływem zbyt wybuchowej kłótni czy też spokojnej rozmowy, w której doszli oboje do wniosku, że chcieliby spróbować życia bez siebie. No i rozeszli się, spróbowali, po czym któreś jednak stwierdziło, że to był błąd. Co wtedy? Wracać, ratować? Sklejać? Jan Favre: Jak wykaże wolę walki o Ciebie zapisaniem się na odwyk, tylko po to, żebyś do niego wróciła, to nie wróżę najlepiej temu związkowi. Potem będzie szantażował Cię, że jak tylko go zostawisz, znowu zacznie ćpać. Co do „zwyczajnej pary”, o której piszesz, to za bardzo tego nie rozumiem. Wszystko było między nimi dobrze, raz się pokłócili o to, że zupa była za słona i się rozstali? To raczej tak nie działa i zawsze jest większy, często ukryty, problem. Joanna Pachla: Nie wierzysz w siłę emocji? Znam pary, które rozstały się na zasadzie jednej iskry. Coś, ktoś, gdzieś, w niewłaściwym momencie. I wystarczyło. Są słowa, które działają jak bomby. Jasne, że jak jesteś ze sobą 10 lat, to umiesz z tego wyjść. Ale na początku związku czasem wolisz się rozstać niż jakkolwiek to drążyć. Jan Favre: Nie wierzę, że jeśli ktoś się rozstaje przez jedną kłótnię, to powinien być ze sobą. Ta iskra, o której mówisz, to zazwyczaj kropla agresji, która przelała szalę goryczy, zbierającą się przez dłuższy czas. No chyba, że ktoś ot tak, bez nawarstwiających się problemów przez ileś tam tygodni, bez powodu wpada w niepohamowaną histerię i obraża Cię przekraczając wszelkie granice. Wtedy trzeba spierdalać. Joanna Pachla: Zaczynam wierzyć, że nawet dla takiej bajki jak „Smerfy” potrafiłbyś napisać najczarniejszy scenariusz! Choć, oczywiście, w wielu przypadkach pewnie trudno byłoby się z Tobą nie zgodzić. Nie wierzysz w takim razie w rozstania, po których można by do siebie wrócić? Przecież takie też się w życiu zdarzają! Jan Favre: Pewnie, że wierzę! Tyle, że tak, jak powiedziałem na samym początku, trzeba ustalić przyczynę, która spowodowała, że się rozstaliście i rozeznać, czy ona ustała. Jeśli był nierobem, niepotrafiącym wyprać sobie skarpetek i ugotować makaronu z wodą, a po tym, jak go wyrzuciłaś z domu, sam z siebie zapisał się na kurs „Pranie i gotowanie dla opornych” i jest w stanie nawet zrobić jajecznicę z kurkami, to warto rozważyć powrót do siebie. Jeśli rzuciłaś go, bo był nierobem i całe dnie grał w WOWa i po tych 10 latach kiedy nie jesteście razem, wciąż nic się nie zmieniło, to po co miałabyś do niego wracać? Joanna Pachla: Niektórzy wracają z miłości. Jan Favre: Asia… Joanna Pachla: Akurat nie wierzę w rozstania tylko dlatego, że ktoś czegoś nie robił. No chyba, że natura lenia przekładała się też na sferę zawodową i poza praniem, sprzątaniem, gotowaniem i całą resztą tego grajdołu, kobieta ma na głowie jeszcze zarabianie na dom. Wtedy wracać nie ma po co, a jak się cierpi na niedobory miłości, to zawsze można zaadoptować kota lub psa. Ale tak, przyczyna rozstania jest tutaj kluczowa. Bo jeśli Ty chcesz ślubu, a ja nie, i nie dogadaliśmy się w tej kwestii latami, to po co tracić czas? Tak samo z dzieckiem. Ale są sfery, w których jesteś w stanie iść na kompromisy. Bywa przecież tak, że będąc w związku wydaje Ci się, że są sprawy, w których się nigdy nie ugniesz. Na przykład chcesz mieszkać na wsi, a Twoja kobieta w mieście, w jakimś wijącym się do nieba wieżowcu. Ty kochasz naturę, ona widok z dziesiątego piętra. I chociaż się bardzo kochacie, to każde z Was ma inne priorytety. Rozstajecie się, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że w tej jednej, konkretnej sferze się jednak nie dogadacie. Ona zostaje w mieście, Ty wypasasz owce i jesteś jak Stasiuk i ten jego Smoleńsk, ale w pewnym momencie łapiesz się na tym, że życie bez niej jednak trochę ssie. Że łąka spoko, owce spoko, nawet mleko własnoręcznie dojone od krowy – no, nic nie daje Ci takich emocji, jakie dawała Ci ona. Przewartościowujesz priorytety, chcesz wrócić. I chyba nie chcesz, żeby ona wtedy powiedziała, że nie? Jan Favre: Ty chyba nigdy własnoręcznie owiec nie wypasałaś. Odnosząc się jednak sytuacji, o której mówisz, to przerabiałem dokładnie ten wariant. Ja chciałem żyć w Polsce, bo język, ona w Norwegii, bo kultura. Rozstaliśmy się, bo jakby nie patrzeć, te dwa miejsca nie są obok siebie nawet na mapie, po czym wróciliśmy do siebie, bo przecież żyć bez siebie się nie dało. I, jak się po niecałym roku okazało, razem też się tego pożycia nie dało kontynuować, bo jednak tej potrzeby bycia wśród fiordów nie sposób było zagłuszyć i mimo, że regularnie podtapiana, jednak wypłynęła i zatopiła nasz związek. Wracając po raz sto tysięcy dziewięć setny do tego, co powiedziałem na samym początku – przyczyna, przez którą się rozstaliśmy, nie minęła, więc nie było możliwości kontynuowania związku. Joanna Pachla: Ale jak Cię pytałam, czy znasz jakieś pary, którym by się takie powroty udawały, to powiedziałeś, że tak. Co zatem się stało, że im się udało? Jan Favre: Rozstawali się jakieś 4 czy 5 razy, kłócąc się o bardzo różne rzeczy i za każdym razem do powrotu dochodziło w momencie, kiedy któreś z nich się faktycznie zmieniało. To był naprawdę wybuchowy związek, który – jak to się mówi – musiał się dotrzeć. I się dotarł. Są ze sobą już 8 lat, przy czym od 4 bez żadnej przerwy. Joanna Pachla: Czyli da się! Wiesz, zastanawiam się, co sama bym zrobiła w takim momencie. Z jednej strony, nie znam zbyt wielu par, które by się rozeszły, zeszły i po kres świata były szczęśliwe. Ba, znam tylko jedną. Ale za to są jednym z najszczęśliwszych małżeństw, jakie kiedykolwiek widziałam – oboje już po trzydziestce, a są razem od liceum. Dwoje pięknych dzieci, wielki dom, życie jak z obrazka. I to jest właśnie ta druga strona – czasem się przecież udaje! O ile do rozstania nie doszło z jakichś patologicznych powodów, takich jak przemoc, agresja (słowna czy fizyczna), uzależnienia, chora zazdrość czy manipulacja – dlaczego nie dać sobie drugiej szansy? Wiesz, rozstać się możesz zawsze. Nikt nie obiecuje, że tym razem się uda, ale kto mi obieca, że jak nie spróbuję, to nie będę tego żałować do końca życia? Jan Favre: Ja bym powiedział, że nie udaje się tylko wtedy, kiedy ludzie są niekonsekwentni i wracają do siebie, mimo że problem dalej występuje. I robią to tylko dlatego, że życie we dwójkę mniej boli, a łatwiej brnąć w błocie na znanym szlaku, niż rozpoczynać podróż w nieznane. Joanna Pachla: Jasne. Ale z każdym problemem można przecież walczyć. We dwoje też. fot. Daryn Bartlett/ Wyjaśnienie sensu stwierdzenia Heraklita z Efezu, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki i sentencji "panta rhei" "Pantha rei" Na podstawie prezentacji z dzisiejszej lekcji zredaguj notatkę zawierającą najważniejsze informacje dotyczące analizy wiersza. Link oraz plik tekstowy zamieszczę w kanale dzisiejszej lekcji tekst wiersza Autorką interpretacji jest: Adrianna Strużyńska. Utwór „Nic dwa razy” jest jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych wier­szy Wi­sła­wy Szym­bor­skiej. Wy­róż­nia się wśród in­nych dzieł po­et­ki sil­nie zryt­mi­zo­wa­ną struk­tu­rą i re­gu­lar­ną bu­do­wą. Z tego po­wo­du wie­lu kom­po­zy­to­rów uło­ży­ło do wier­sza mu­zy­kę. Obecnie twórcy piosenki „Señorita” oboje są singlami. Czy aby na pewno? Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, jednak wszystko wskazuje na to, że Camila i Shawn znów mają się ku sobie. Para przyłapana została na wspólnej zabawie podczas jednego z amerykańskich festiwali muzycznych.
Mam na mysli czy zwiazki w ktorych bylo bardzo duzo rozstan, zerwan, wybaczen itd maja szanse przetrwac czy nie warto. W moim zwiazku prawie 4 letnim mielismy bardzo duzo rozstan ( na tydzien
Asia jest osobą, która posiada ogromną wiedzę kadrowo - płacową. Potrafi zarządzać zespołem i zawsze staje po stronie swojego zespołu. Cechuje się spokojem i umiejętnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach.”. 1 osoba poleciła użytkownika Joanna Kamińska Dołącz teraz, aby wyświetlić. .